„Shilen pierwotna matko
wody, Paagrio ojcze ognia, Maphr
władczyni kontynentów i Ty Sayha panie wiatru, czemuż to ulegliście ojcu swemu
przyczyniając się tym samym do powstania tych pustych ludzi? Dlaczego Ty Gran
Kain uwiodłeś własną córkę, a Ty Enihasad tą samą pierworodną wygnałaś spod
swych skrzydeł? Eve to Ty miałaś zastąpić siostrę i choć jesteś dla mnie
najważniejszym bogiem, Cię również będę przeklinać….”
Coraz bardziej nienawidzę własnych bogów,
gdy patrze na ten świat pod panowaniem ludzi. Tak naprawdę są niczym, a
wszystko, co mają zawdzięczają nam. To my nauczyliśmy ich magii, a oni w zamian
nas zaatakowali, kiedy byliśmy wykończeni wojną.
To było bardzo dawno temu, wręcz można twierdzić,
iż opowiadam wam jedną z legend, która się tyczy czasów zanim ta kraina zaczęła
nosić nazwę Avalon. Uwierzycie mi, że tereny te były kiedyś zamieszkiwane przez
różne rasy, nikt nie musiał się ukrywać i każdy był sobie równy? Tak, tak
właśnie było na samym początku bowiem, każda z ras była za coś innego
odpowiedzialna i miała własnego przedstawiciela, który pomagał istocie
wyznaczonej przez bogów do panowania nad całą krainą. Lecz i jemu było mało,
ponieważ zapragnął być na równi z tymi co stali nad nim, za co został srogo
ukarany. Bez dowódcy miedzy rasami
wybuch chaos, ale pierwszymi, którzy zapanowali nad sytuacją były elfy. Jako, że
byli odpowiedzialni wcześniej za politykę odniosły szybko sukces w jednoczeniu ras i
kontynuacji życia w harmonii. Jednak zawsze musi być jakaś czarna owca w rodzinie.
Naszą czarną owcą okazali się być orkowie, którzy sądzili, że są znacznie
silniejsi od nas i to oni powinni być przy władzy. Nie ukrywam, ich sprawność
fizyczna była lepsza niż nasza, ale nie poradzili by sobie w utrzymaniu pokoju,
a raczej wszystko, by chcieli załatwić pięścią i wtedy pojawili się ludzie. Nie
mieli siły, nie umieli czarować, a nawet ich życie nie przekraczało 100 lat,
temu też większość ras gardziło nimi.
Jedyne, co mieli to sporą przewagę liczebną, która przydała by się w przyszłej
wojnie. Jedyne, co chcieli za swą pomoc to nauczenie ich magii. Elfy uczyniły
to, lecz nikt nie przewidział, że po tym czynie nic już nie będzie jak dawniej.
Tuż po wygranej wojnie ludzie zaatakowali tych, którym zawdzięczają swoją moc,
tym samym odsuwając ich od władzy i dziesiątkując.
Tuż po tej wojnie elfy musiały się chować
w gęstych lasach, gdzie czuły się najlepiej, a ich magia chroniła rozwijające
się miasto przed innymi rasami. W tamtym czasie przyszło na świat wiele nowych
istnień, a wśród nich ja. Byłam najbardziej wyczekiwanym dzieckiem, ponieważ
moimi rodzicami była sama para królewska. Dorastałam jako księżniczka, od której
wymagano dużo więcej, niż od zwykłego dziecka. Powtarzano mi, że powinnam być
wzorem do naśladowania, a sam ojciec
pragnął bym była równie dobra w magii uzdrawiającej jak moja matka. Temu też,
już od najmłodszych lat zaczęto mnie jej uczyć. Jedna rzecz łączyła wszystkie
elfy, bowiem każdy się rodził z darem panowania nad żywiołem wody, lecz nie
każdy szkolił tą umiejętność, ponieważ wołał udoskonalać się w sztuce walki.
Mnie osobiście zajęcia z magii, nigdy się nie podobały, nie tylko dlatego, że nie
mogłam chodzić do normalnej szkoły, zawsze wołałam rozwijać się w tą drugą
stronę, lecz gdy prosiłam o taką możliwość od ojca zawsze słyszałam, że to nie jest
zajęcie dla kobiety, a tym bardziej dla księżniczki.
Jak wiadomo, kiedy są wyższe sfery muszą
być i te niższe, z której podchodziła moja przyjaciółka. Nazywała się Lynh, poznałam ją w dość nietypowych okolicznościach, ponieważ obie postanowiłyśmy
zrobić sobie wycieczkę po mieście, choć żadnej rodzice na to nie pozwolili.
Byłyśmy różne, a zarazem podobne. Obie
chciałyśmy się rozwijać, lecz nie w tym kierunku, który wybrali dla nas inni. Często
się spotykałyśmy późnym wieczorem i uczyłyśmy się władania sztyletem oraz
łukiem, a gdy stałyśmy się młodymi kobietami umiejętnościami przewyższałyśmy
nie jednego młodzieńca.
W wieku 20 lat dostałam własnego konia. Nie było to
zwykłe zwierze, bowiem żyło jak my nie starzejąc się, a jego sprawność i
wytrzymałość przewyższała te u zwykłego wierzchowca. Od tamtej chwili nic nie
stało na przeszkodzie oddawaniu się mojemu hobby, jakim było polowanie i jazda
konna, no z wyjątkiem faktu, że nie mogli się o tym dowiedzieć rodzice.
Harmonia od nowa zawitała w naszym domu,
choć nie można było tego powiedzieć o całej krainie. Ta władana była przez
ludzi, którzy nie współżyli z naturą, a nawet z samymi sobą. Ziemia co trochę
zalewana była krwią niewinnych osób, ale my nie mieliśmy zamiaru ingerować w
świat, który otaczał naszą barierę magiczną, aż do dnia gdy przyszedł on w ciele zwykłego ludzkiego maga twierdząc,
że posiada moce, o jakich się nam nie śniło. Większość starych elfów pamiętała
to, jak kiedyś zostały okrutnie zdradzone i wykorzystane, lecz te młode były
zbyt słabe by opanować swoją chciwość.
Człowiek jednak nic za darmo nie daje, temu też elfy musiały mu dać swój dar do
niestarzenia się. Takim właśnie sposobem
moi bracia, którzy poddali się pokusie, zostali
wypędzeni do podziemi i zamieszkały tam czcząc naszą pierwotną boginie Shilen.
Jedną z tych osób, które tam poszły była moja przyjaciółka, a nie od dziś
wiadomo, że my cierpimy z samotności o wiele bardziej, niż inne istoty.
Długie dni, miesiące i w końcu lata, które przerodziły się w stulecia nie wychodziłam do innych, nie
chciałam by, ktoś mnie odwiedzał. Zaczęłam przeklinać własnych bogów i twór ich
głupoty - ludzi. Dla mojego ojca była to hańba, gdyż on po wsze czasy będzie wielbił swoich stwórców. Ja tak nie potrafiłam. Choć się starałam nie potrafiłam już
cieszyć się życiem w tym miejscu, temu też po długich przemyśleniach postanowiłam odejść, będąc świadoma, że już nigdy tu nie wrócę. Nie mogłam, tak po prostu opuścić dom, nikt by
mi na to nie pozwolił i jeśli trzeba by, było zostałabym zatrzymana siła, ale
zawsze mogłam udać się do dawnych znajomych. Oni zaprowadzili mnie do pewnego
Karla, który specjalizował się w uzbrojeniu i obiecał mi pomoc. Miałam do niego
wrócić równo za tydzień. Wiedziałam, iż
dzień odbioru będzie moim ostatnim dniem w tym miejscu, temu postanowiłam
spędzić ten dzień wraz z rodziną jak kiedyś.
Wieczorem mając pewność, że nikt
już nie będzie do mnie zaglądał. Spakowałam kilka rzeczy, napisałam list, do
którego słowa układałam w pamięci od kilku dni i wyszłam pod osłoną nocy. Karl
czekał na mnie w swoim domu wraz ze swoją małżonką. Oboje wiedzieli kim jestem, ale i tak nie
zamierzali mnie zatrzymywać. Widziałam w ich oczach zrozumienie. Całe spotkanie
przebiegało w ciszy. Od mężczyzny dostałam łuk i sztylet, a od kobiety lekka
zbroje, przypominającą na pierwszy rzut oka szatę i to godną samej królowej. Wszystkie
te rzeczy przepełniała magia, która miała dodatkowo chronić osobę ją noszącą. Nie zwlekając na czasie przebrałam się w to, co
otrzymałam i poszłam po konia, by wyruszyć nim księżyc górował jeszcze wysoko
na niebie.
Od tamtej pory, nie miałam stałego miejsca zamieszkania. Błąkając się po krainie spotkałam wiele istot, a między innymi inne elfy, które przybyły tu w nieznanym mi czasie. Każdy z nich był inny, tak samo, jak umiejętności przez nich posiadane. Kilka razy zdarzyło mi się brać udział w wojnach, odziana w ciężką zbroję dla niepoznaki, iż jestem kobietą. Jednak na, co dzień nosiłam tą, podarowaną mi przez żonę Karla, która idealnie się nadawała również na zwykłe, codzienne ubranie. Tak mijały mi długie lata, a moja nienawiść do ludzi i bogów wciąż rosła. Starałam się tych pierwszych unikać, jak najczęściej, ponieważ nie ręczyłabym za siebie w ich obecności, za to o tych drugich nikt już nie słyszał. Wraz z tym, jak człowiek rozprzestrzeniał się po krainie, ja udawałam się bardziej ku południu, aż byli już wszędzie. Mieszkałam w jednym z miast na zachodzie krainy, które dość szybko stało się ruiną. Potrafiłam zadbać o siebie, a okolice były obfite w zwierzynę, co pozwoliło mi tam mieszkać, aż 348 lat. Jednak samotność sprawiła, że ponownie ruszyłam w drogę i po kilku dniach wędrówki spotkałam starca.
Był to człowiek słaby, ślepy, ledwo stojący na nogach, wręcz umierający. Poprosił, bym do niego podeszła, aby mógł dotknąć mojej twarzy. Nie wiem czemu, ale zbliżyłam się, a on wyciągnął swoje zabliźnione i trzęsące się dłonie w moim kierunku. Chwyciłam je delikatnie własnymi, były zimne jak lód, który sama potrafiłam wytworzyć. Przyłożyłam je do własnej twarzy, a on zaczął badać każdą jej rysę. Nagle na jego twarzy pojawił się ciepły uśmiech. "Jesteś piękną, młodą kobietą o bardzo rzadkiej urodzie i rysach. Prawie jak Elfy te, o których opowiadała mi kiedyś babcia, jak byłem małym dzieckiem. Opowiedziała mi legendę, o tym, jak człowiek wykorzystał ich dobroć i chęć niesienia pomocy. To musiały być cudowne istoty. Kiedyś słyszałem, że gdzieś u podnóża gór leży wioska, a one tam wiodą spokojne życie z dala od ludzi. Chciałem tam dotrzeć, wiele lat temu jako młody chłopiec. Wyruszyłem na wyprawę, lecz gdy dotarłem do wodospadu okazał się on być zbyt wysoki, abym mógł się tam wspiąć. Teraz jestem stary i ślepy. Proszę Cię dziecko posiedź ze mną i potrzymaj mnie za dłoń, bo czuje, że mój koniec jest bliski." Usłyszałam od niego i spełniłam jego ostatnią prośbę, bowiem był to człowiek o dobrym sercu, które przestało bić tamtej nocy. Starzec dał mi nadzieje, że ten świat może być lepszy, a nie wszyscy ludzie są bezdusznymi bestiami. Mogłam mu wyleczyć wzrok, ale chciałam by, odszedł wierząc w legendy z dzieciństwa.
Pochowałam go na wzgórzu pod starym drzewem. Pierwszy raz chyba od ponad dwóch tysięcy lat modliłam się do bogów, aby dusza tego człowieka miała dobrobyt w ich domu. Choć moja modlitwa była szczera, nie znaczyła, że wybaczyłam stwórcom. Jeszcze tego samego dnia udałam się do wioski, o której wspominał staruszek i odnalazłam ją po około miesiącu wędrówki.
Możesz wierzyć w historię, którą opowiedziałam lub nie,
w końcu to tylko spowiedź elfki.
Iven